Gdzie śpią ryby?
Znalezienie Jezusa
Kowboj wchodzi do stajni w barwach i prosi o konia…
„No cóż, za piętnaście mogę ci dać starego Billa. Ma już kilka lat, ale nadal jest szybkim koniem” – odpowiada właściciel.
– Dlaczego więc tak tanio?
„No cóż, nie jest zbyt dobry w słuchaniu. Widzisz, mylą mu się wrzaski z zawrotami głowy”.
„Żartujesz? Cóż, nie mam dużego wyboru. Oto 15 dolarów, przyjacielu”.
Kiedy zapłacił za konia, właściciel poszedł do stajni po Billa. Kiedy wrócił, kowboj zobaczył, że Bill rzeczywiście jest stary, ale ma bardzo mocne nogi. Po przygotowaniu siodła kowboj wskoczył na Billa.
„W porządku, Bill. Zawroty głowy!”
Bill nie chciał się poruszyć, ani drgnięcie jego uszu.
„No dalej, Bill! Zawroty głowy!” – kliknął, kopiąc konia ostrogami.
Bill nie ustąpił. Ani śladu jego ogona. Pamiętając, co powiedział właściciel, kowboj poprawił wodze i zawołał…
„Och, Bill!”
Billowi zatrzepotały uszy i wyleciał ze stodoły jak nietoperz z piekła rodem. Koń i jeździec w ciągu kilku sekund byli poza miastem, a za nimi wisiała ogromna chmura pyłu. Odleciały, lecąc nad wzgórzami Arizony. Kowboj ledwo mógł utrzymać wodze; jego stopy wymachiwały za strzemionami.
Za następnym wzgórzem kowboj zauważył, że Bill prowadzi ich prosto w stronę krawędzi Wielkiego Kanionu. Pociągnął z powrotem za wodze.
„Wow, Bill! Whoa!” – zawołał.
Bill biegł dalej. Krawędź przepaści coraz bliżej.
„Wow, Bill! Przestań, do cholery!”
Nagle przypomniał sobie, co powiedział właściciel o pomieszanych wskazówkach Billa. Biorąc głęboki oddech, kowboj zamknął oczy i krzyknął: „Zawroty głowy, Bill!”
Bill gwałtownie się zatrzymał, zaledwie o krok od pewnej śmierci. Kowboj prawie przeskoczył nad Billem i wpadł do rozległego wąwozu. Bill dyszał ze zmęczenia, podczas gdy kowboj wycierał czoło chustką. Ze szczytu Billa spojrzał w dół, na kanion i wyschnięte koryto rzeki daleko w dole.
„Whoa, Bill. To było *clo–*
Mike był człowiekiem, który żył samotnie
W desperacji padł na kolana i modlił się: „Boże, wiem, że niewiele rozmawiamy, ale jestem tutaj w wielkiej drodze. Proszę, pozwól mi wygrać na loterii, a będę chodzić w każdą niedzielę do kościoła i modlić się przed każdym posiłkiem”.
Niestety nie wygrał na loterii, a bank zajął jego dom, pozostawiając mu sam samochód. Przez jakiś czas mieszkał bez samochodu, ale bez prysznica i ograniczonej garderoby nie mógł znaleźć pracy. W końcu bank powiadomił go, że jeśli nie będzie w stanie dalej spłacać samochodu, będzie musiał go skonfiskować. Mike po raz kolejny padł na kolana i modlił się.
„Ojcze, nie mogę stracić samochodu. Jeśli to stracę, stracę wszystko, co mam! Proszę, pozwól mi wygrać na loterii!”
Ale tym razem Mike również nie wygrał na loterii i bank zabrał mu samochód. Bezdomny i włóczący się po ulicach Mike błąkał się przez jakiś czas, aż w końcu nabawił się zapalenia płuc. Na brzegu koryta rzeki, nie mając środków na opłacenie lekarstw i leczenia, wygłosił ostatnią gorzką modlitwę.
„Boże, ja tu umrę. Te pieniądze rozwiążą wszystkie moje problemy i znów stanę na nogi. Proszę, pozwól mi wygrać na loterii!”
Rozległ się grzmot i ziemia się zatrzęsła. Chmury rozstąpiły się i z nieba rozbłysło jasne światło. Głos, bogaty i potężny, przemówił z chmur.
„Mike, spotkaj się ze mną w połowie drogi. Przynajmniej kup bilet”.